Laureat Nagrody Honorowej XXVI Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Filmowej „Prowincjonalia 2019”
Marek Koterski
Marek Koterski – tegoroczny Laureat nagrody Jańcia Wodnika – to reżyser filmowy i teatralny, scenarzysta, także dramaturg, którego tom utworów tego rodzaju, zatytułowany Dzień świra (2002), był nominowany do najważniejszej nagrody literackiej w naszym kraju – Nike. Przede wszystkim to czołowa postać polskiego kina autorskiego, twórca który od wielu lat utrzymuje bliski kontakt z publicznością kinową i to całkiem sporą, biorąc pod uwagę, że nie robi filmów z pobudek komercyjnych. Wydział Reżyserii PWSFTviT w Łodzi ukończył w 1972 roku, ale w kinie debiutował dość późno. Jest rówieśnikiem twórców tzw. kina moralnego niepokoju, nurtu artystycznego, który w latach 1976-1981 współtworzyli m.in. Krzysztof Kieślowski, Agnieszka Holland czy Feliks Falk, artystów koncentrujących się w swoich utworach na sprawach społecznych i zwłaszcza politycznych. Tymczasem Koterski, rozpoczynający karierę w kinie w trudnym dla Polaków czasie rządów gen. Wojciecha Jaruzelskiego w roku 1984 filmem Dom wariatów, skupił się w o wiele większym stopniu na przeżyciach pojedynczego człowieka, a nie obywatela zależnego od państwa totalitarnego. Wcześniej (mniej więcej od 1977 roku) zdążył zrobić wiele krótkometrażowych dokumentów, w których widoczne już było jego autorskie, bardzo indywidualistyczne podejście do sztuki filmowej.
Długie dojrzewanie do pełnometrażowego debiutu w pełni się opłaciło. Dom wariatów przedstawia reżysera jako twórcę kompletnego, panującego nad techniczną materią filmu, ale zwłaszcza mającego wiele do powiedzenia odbiorcom. W początkach swojej kariery postawił na mikroskalę, w której chciał opowiadać o człowieku i jego najbliższym o toczeniu – rodzinie. Nie znaczy to jednak, że nie interesował i nie interesuje się naszym polskim obliczem, wyznaczonym przez tradycję, kulturę, religię, życie wspólnotowe. Wszystkie wymienione wymiary naszego życia nakładają na nas różne ograniczenia, są wyzwaniem, z którym mierzymy się na co dzień. Ale najpierw musimy zmierzyć się z najbliższymi – rodzicami, potem kolegami i nauczycielami w szkole, sąsiadami, kolegami i szefami w pracy (albo szefowymi), wreszcie – ojczyzną, która chce nas związać na dobre i na złe. Opis dominacji i procesu zniewolenia jednostki, ale i walki z nimi przedstawił Marek Koterski na scenie tytułowego domu wariatów, choć przecież, przynajmniej pozornie, nie ma w nim ludzi chorych psychicznie. Są za to samotni, zadręczający się nawzajem, irytujący, egoistyczni, a jednak, jak to w rodzinie, dbający o siebie wzajemnie, kochający się… choć jakoś trudniej to dostrzec. Na plan pierwszy wysuwa się chęć uzyskania przewagi na drugim, „ustawienia” go po swojemu, wskazania miejsca i roli w tej mikrogrupie. Tak, wydaje się, że skądś to znamy. Pisał o tym nieustannie Witold Gombrowicz, wielki patron twórczości bohatera tegorocznych Prowincjonaliów we Wrześni. Autor Transatlantyku rozszerzał swoje obserwacje na całą rodzimą wspólnotę, chciał też pomóc nam pozbyć się balastu „polskości”, inaczej nawiązywać kontakt, niż tylko przy pomocy oficjalnych symboli i reguł. Reżyser filmowy w pierwszych utworach ma program skromniejszy – w Domu wariatów chciał, abyśmy dostrzegli i pozbyli się tkwiących w nas, dorosłych, traum z dzieciństwa (to temat nieustający w jego twórczości, wraca do niego mocno w filmie najnowszym), w Życiu wewnętrznym (1986) przedstawia bohatera ponoszącego klęskę w małżeństwie, w kolejnym – Porno (1989), opartym na koncepcie bohatera wspominającego swoje życie (a ściśle mówiąc: kobiety swego życia) mówi o tym, jak łatwo gonimy za mirażami i błahostkami, marnując je sobie.
Bohater filmowy Marka Koterskiego to zazwyczaj mężczyzna w średnim wieku, przechodzący kryzys, a raczej permanentnie w nim tkwiący, zwykle o znaczącym imieniu i nazwisku Adaś (nie – Adam!) Miauczyński, pełen fobii, traum, kompleksów inteligent, „upupiony”, jak mówił Gombrowicz, przez rodziców, nauczycieli, żony, kochanki, a także szkołę, sąsiadów, pracę, obyczaje. Bywa żałosny w swych zachowaniach, wulgarny, śmieszny, ale nie wzbudza tylko politowania lub zażenowania u widza. Patrzymy na niego – do takiego spojrzenia przymusza nas Koterski – jak na siebie, czując litość, trwogę, ale także czułość i empatię, głębokie zrozumienie i ulgę. Jest jednym z nas, niczym się od nie różni, nie został ukształtowany w innych okolicznościach. Reprezentuje kondycję każdego wrażliwego, pełnego bolączek człowieka, który chciałby za każdym razem wyjść ze swojej egoistycznej skorupy, tylko nikt nie dał mu narzędzi, dzięki który może to zrobić. Wtedy coraz łatwiej przyjąć rolę świra, jak ma to miejsce w arcydziele Koterskiego – Dniu świra z 2002 roku, z genialną, nie mająca w polskim kinie odpowiednika rolą Marka Kondrata. Bycie świrem to maska, dzięki której łatwiej poradzić sobie z presją otoczenia czy też forma, jaką otoczenie nam narzuciło, aby łatwiej sobie z nami poradzić i nie mieć kłopotów? Gdzie kończy się rola, a zaczyna nasze własne „ja”? A może w ogóle go nie mamy, jesteśmy tylko zlepkiem sił, które na formują? Autor Ajlawiu (1999) posługuje się poetyką groteski – ta kategoria estetyczna i egzystencjalna pojawia się, kiedy jedyną obroną przed światem jest humor i śmiech, gorzki, czarny, ale jednak wyzwalający. Bo filmy Koterskiego są terapią – przez absurdalny humor, przerysowane sytuacje i postacie, przez pozornie „odlotowe” zachowania bohaterów mamy przedrzeć się i oczyścić z własnych kompleksów i ran, albo chociaż zobaczyć, że je mamy, gdyż często nie zdawaliśmy sobie sprawy, z przyczyn tego co nas uwiera. Ale myliłby się ten widz, który sądziłby, że filmy naszego Laureata są zbyt smutne czy wręcz straszne w ukazywaniu naszej wspólnej codzienności, a śmiech to za mało, by uznać je budujące i pozytywne. Utwory Marka Koterskiego, a widać to świetnie w filmach późnych, takich jak Wszyscy jesteśmy Chrystusami (2006) czy najnowszy – 7 uczuć (2018), to utwory w których ujawnia się jego na pozór niedostrzegalna empatia. I dziecko, i dorosły musi wychodzić codziennie w świat, w którym jest wiele cierpienia, w którym szuka się winnego naszych słabości i porażek, w którym trzeba ukrywać uczucia, aby nie okazać się słabym, albo używać tylko negatywnych emocji. Jednak samo uświadomienie sobie, że każdy niesie ten sam los może być doświadczeniem wyzwalającym. Ta ogromna wrażliwość i czułość, która przebija zza pokładów trudnych ekranowych emocji i traum pokazuje głębokie, choć pozornie ukryte, humanistyczne oblicze Marka Koterskiego, dla którego dużo ważniejsze jest kilka najważniejszych uczuć niż grzechów. W tym sensie 7 uczuć to koda, podsumowanie i rekapitulacja całej twórczości wybitnego artysty.
Jacek Nowakowski